"To bylo wola bogow..." - Soloco
Prolog:
Mezczyzna biegl...galezie uderzaly go w twarz, co kilka chwil obracal sie do tylu, nikogo nie widzial. Otarl pot z czola, na rekawie widac bylo krew... Jeszcze raz sie obejrzal, w jego oczach zablysla nadzieja, jeszcze niecala mila i bedzie bezpieczny posrod wawozow Polnocnych Wzgorz. Zebral sily do ostatniego etapu biegu.
Lowca poruszal sie powoli, wiedzial ze ofiara nie zdola umknac, nie pierwszy raz zdarzalo sie ze probowala uciec, ale srodek paralizujacy wczesniej czy pozniej spowoduje kres ucieczki. I wtedy bedzie mozna odebrac pieniadze za dobrze wykonana robote...
Uciekajacy dobiegl do rzeki, ktora w tym miejscu byla dosyc szeroka, a
nurt byl zbyt silny by plynac... I pomyslec ze tylko kawalek wody dzielil go
od bezpiecznego schronienia - skalisty grunt, oraz setki rozpadlin dawaly
nieograniczone mozliwosci takim jak on. Chwila zastanowienia i skierowal sie
na poludnie, z pradem rzeki....tu gdzies powinien byc brod....przynajmniej
kiedys byly glazy po ktorych mozna byl sie dostac na druga strone. Nie
mylil sie, za zakretem do ktorego wlasnie dobiegl, z wody wystawalo kilka
skal, woda a hukiem rozpryskiwala sie na ich ostrych szczytach. Wskoczyl na
pierwszy glaz, o malo nie zeslizgujac sie do wody, upadek w tym miejscu nei
bylby zbyt przyjemny, silny prad, wiry tworzace sie wokol podwodnych
przeszkod spowodowalyby szybka, aczkolwiek bolesna smierc.
Stoj ! - uslyszal. Nie marnowal czasu na ogladanie sie, wiedzial co
zoabczy - czlowieka ubranego na czarno, z kusza wycelowana w siebie.
Postanowil zaryzykowac i biegl dalej... Strzala musnela jego reke... Jeszcze
kilka sekund i znajdzie sie na drugiej stronie, a tam w ciagu kilku sekund
zniknie wsrod glazow - nikt jak on nie zna tamtych terenow. Nagle nogi
zaslably, poczul zawroty glowy...przestal widziec, zastanawial sie czy to
krew z rozwalonego luku brwiowego zalewa mu oczy, czy tez opuszczaja go
sily. Mial wrazenie ze swiat sie zachwial...Tracac przytomnosc poczul wokol
siebie zimna wode....reszta byla milczeniem.
- Kurwa... - zaklal czarno ubrany mezczyzna. Dwa tygodnie tropienia a
ofiara wpada do wody, i to w miejscu gdzie nie ma szans na znalezienie
ciala. A tak blisko bylo bogactwo....
Coz, pozostaja mniejsze zlecenia.......
wiele lat pozniej:
DZIEN PIERWSZY (10 maja)
Nad horyzontem pojawilo sie slonce. Zaczynal sie kolejny majowy dzien.
Chlodne powietrze orzezwiajaco dzialalo na jezdzca, ktory ostatnie kilka dni
spedzil w trasie. Z kazda minuta cel jego podrozy stawal sie coraz bardziej
widoczny. Zmierzal do Denleb - najwiekszego miasta portowego na Setterth. W
porannych promieniach slonca miasto przedstawialo soba imponujacy widok. Ze
wzgorza po uktorym aktualnie poruszal sie Soloco (on byl owym tajemniczym
jezdzcem) widac bylo wieze i mury miasta. Wysoki mur, ktory otaczal miasto
musial miec dlugosc kilkudziesieciu mil. Co kilkaset metrow wznosily sie
wieze, co kilka mil byla brama, przez ktore przebiegaly drogi prowadzace do
centrum, na Wzgorze Twierdzy - najstarszej czesci Denleb - aktualnie
siedziby Rady Miejskiej.
Powoli dojezdzal do bramy. Nie spieszyl sie, bo akurat kilka wozow
stalo przy wjezdzie do miasta....a straznicy nie spieszyli sie przy
wpuszczaniu obcych. Przypominal sobie co wiedzial o Denlebie i co moglo byc
dla niego przydatne. Kiedys pare osob mu mowilo o knajpach w okolicach
portu, ale nie brzmialo to zbyt wesolo....zastanawial sie gdzie sie
zatrzymac. Jeszcze moglby zajrzec do "Pod Smokiem", lokalu przy Poludniowej
Ulicy, niedaleko od Kancelarii Prawnych i Straznicy... Zobaczy sie na
miejscu. Podjechal do bramy....straznicy nie patrzyli na niego - sprawdzali
wjezdzajace wozy. Przejechal brame i skierowal sie w strone centrum miasta,
na Wzgorze Twierdzy. Nie spieszac sie dotarl do rynku, przejechal przez
niego i skrecil na poludnie. Po mineciu Kancelarii Dragona zatrzymal sie i
zaczekal na patrol strazy, by spytac o droge. Cos w jego wygladzie nie
spodobalo sie dowodcy patrolu, bo zaczal sie czepiac - a on nie mial ochoty
sie tlumaczyc. Bojka ze straza nie byla dobrym pomyslem, ale na szczescie
zanim do czegos doszlo ktos zaczal krzyczec i straznicy rzucili sie w strone
halasu. Ostatni tylko powiedzial - Nie zaczepiaj strazy... "U Smoka" jest
kawalek stad w prawo. Latwo trafic. - Jak mowil zolnierz, droga byla prosta.
Soloco zostawil konia w stajni przy lokalu a sam skierowal sie do wnetrza.
Pomieszczenie bylo duze, na przeciwleglej scianie znajdowal sie bar, oraz,
po lewej stronie schody prowadzace na balkon i do pokoi mieszkalnych. Przy
stolikach na dole siedzialo niewielu ludzi, zobaczyl ze ktos z kata macha mu
reka, tak, znal go. To Lowca Nagrod, Exquivo chyba, kiedys mieli mala
sprzeczke jak polowali na tego samego goscia. Coz, wtedy to Soloco
zrezygnowal. Teraz podszedl do baru, wzial jedno piwo i sie dosiadl. Kilka
slow powitania, i zaczeli wspominac... Okazalo sie ze obydwaj sa w podobnej
sytuacji - nie maja pracy i licza ze w Denleb cos znajda. Stwierdzili ze
razem skocza do miasta, tylko Soloco wynajmie sobie pokoj. Exqivo zostal na
dole, gdy Soloco polazl pogadac w sprawie noclegu. Kilkanascie minut pozniej
zszedl na dol i razem skierowali sie w strone wyjscia. Zanim wyszli, przez
ddrzwi do lokalu wszedl jakis mezczyzna z blizna na policzku.Gdy tylko
spojrzal na Exqivo i Soloco odwrocil sie i wybiegl... Zaden z nich go nie
znal, ale ciekawilo ich kto to mogl byc. Nie mogli teraz nic w tej sprawie
zrobic. Wyszli na ulice i nie spoeszac sie poszli w strone centrum. Polazili
po rynku i skierowali sie w strone portu. Exquivo zaproponowal przejscie sie
wzdluz nabrzeza i popatrzenie jakie to knajpy sa w okolicy - ze wzgledu na
wczesna pore wiekszosc byla zamknieta. Ich uwage przykul szyld: Pekniety
Miecz. Nieduzy budynek w bocznej uliczce, z podworzem i stajnia.
Weszli do srodka. Male pomieszczenie, kilka stolow a przy nich elfy,
krasnolud i paru ludzi. Podeszli do goscia siedzacego za barem i zamowili po
piwie (o dziwo bylo o wiele smaczniejsze niz mozna sie bylo spodziewac),
jedzenie ktore wzieli potem przeszlo ich oczekiwania - mimo nieciekawego
wygladu bylo bardziej niz smaczne. Do knajpy w pewnym momencie weszla
przesliczna elfka (uzbrojona, co zwracalo uwage - miecz na plecach), a
chwile potem wpadla zgraja, cztery elfy i jeden czlowiek, wszyscy uzbrojeni.
Jesli nawet Soloco albo Exquivo mysleli by podejsc do elfki to teraz
zrezygnowali. Cala grupa siadla przy stole pod sciana. Okazalo sie ze sa to
znajomi Gerela, wlasciciela lokalu.
Po rozmowie z nim Soloco i Exquivo poszli do Straznicy portowej by
zorientowac sie w mozliwosciach pracy... Nic ciekawego nie bylo, wiec wrocili
do "U Smoka" i poszli spac.
DZIEN DRUGI
Chlodny powiew budzi Soloco. - Ja go nie otwieralem...- Pomyslal patrzac
na okno i przekrecil glowe aby zobaczyc co sie kryje w ciemnosciach. Katem oka
zauwaza jakis ruch, napastnik widzac ze ofiara sie obudzila nie czeka. Na
ostrzu noza blysnal odbity ksiezyc. Soloco stacza sie z lozka, napastnik widzac
ze ofiara sie mu wymyka kopie. Krotka wymiana ciosow konczy sie w momencie
jak noz krotkim lukiem przelatuje przez pokoj. Napastnik rzuca sie bo bron...
dajac czas Soloco na przyjecie pozycji bardziej dogodnej obronie. Probujac
wyciagnac miecz, Soloco zdaje sobie sprtawe ze nie zdazy, jedyne co udaje mu
sie zrobic to przesunac minimalnie cialo, cios przeznaczony w serce trafia w
lewe ramie. Krew splywa rece. Slychac uderzenie...szmotanina....cios...cialo
upada na podloge... Na zewnatrz slychac pukanie... - Co to za halasy,
otwierac !!! - Soloco trzymajac tym razem wyciagniety miecz, kaze
przeciwnikowi wziac klucz i otworzyc drzwi. Do pokoju wbiega przestraszony
wlasciciel lokalu oraz Exquivo. ktos krzyknal by zawloac lekarza u wezwac
straz. Przez stojacych ludzi przecisna sie zgarbiony czlowieczek, ktory
komentujac wszystko i wszystkich zaczal opatrywac rane Soloco. Z tego co
mowil wynikalo ze nazywa sie Helm, duzo podrozuje, i zna sie na opatrywaniu
ran i ma zawsze racje. Coz.... kilka osob nie moglo tego sluchac i wyszlo.
Kilka monut pozniej pojawila sie straz, zadala kilka pytan i zabrala
napastnika. Wlasciciel przestraszony przepraszal... Soloco jako ofiara
zostal zwolniony z oplat za pokoj.
Nastal ranek. I kolejny dzien w poszukiwaniu pracy. Odwiedziny w glownej
straznicy, potem w posterunku przy rynku, oraz przy kancelariach Dragona -
gdzie bylo kilka listow gonczych (m.in. o poszukawaniu mezczyzny, rasa
biala, blizna na policzku, przezwisko Padalec - oskarzony o zabojstwo i
oszustwa), oraz informacje o pracy dla ochroniarzy. Exqivo postanowil
przyjrzec sie jednej ofercie - praca dla ludzi, ktorzy beda dbali o spokoj w
Peknietym Mieczu - tam wczoraj byli, i nie wygladalo to zle.
Poszli do lokalu Gerela, gdzie okazalo sie ze owszem, jest praca, jest
mieszkanie, wiec sie zgodzili. Przy okazji poznali Verhoevena, znajomego
Gerela, ktory nocowal w Peknietym Mieczu i aktualnie sie nudzil, poniewaz
jego pracodawca na razie mial jakies klopoty i nie potrzebowal pracownikow.
Exqivo i Soloco siedzieli do pozna w sali i obserwowali towarzystwo.
Wiekszosc zachowywala sie spokojnie. Raz tylko, po tym jak weszla Asse,
jakis mezczyzna chcial ja zlapac jak przechodzila - zanim "ochroniarze"
zdazyli zareagowac na gardle owego "szczesliwca" byly trzy ostrza mieczy
nalezacych do elfow z ochrony Asse. Nie liczac tego drobnego wydarzenia
bylo spokojnie. A bylbym zapomnial, pojawil sie Helm, ow dziadek poznany w
nocy, okazalo sie ze zna dobrze Gerela i ma tu pokoj, tylko nie wiadomo po
jaka cholere mieszkal " U Smoka".
Ani Soloco, ani Exquivo nie mysleli nad tym co sie wydarzylo
wczoraj wieczorem.... a szkoda ze nieprzyjrzeli sie dokladniej listom
gonczym.....
Zapadla noc.
DZIEN TRZECI
Verhoeven otworzyl oczy, zobaczyl na parapecie postac, wpatrujaca sie w
niego. W reku miala noz.
Kim jestes? - spytal.
W odpowiedzi nieznajomy rzucil sie na niego. Szczescie w nieszczesciu ze
w pokoju nie bylo lozka a maly materac i napastnik potknal rozrzucone
ubranie Verhoevena, ktory w tym czasie probowal wyciagnac noz zawiniety w
ubrania. Wiedzial ze przeciwnik chce go kopnac, ale juz nic nie mogl zrobic.
Ktos zgasil swiatlo.
Exqivo obudzil sie w momencie jak ktos zamykal okno. Wstawal z materaca
gdy nastapil atak. Halasy zbudzily Soloco, ktory widzac ze Exquivo konczy
walke, wybiegl do pokoju obok gdzie slychac bylo jeki Verhoevena.
Verhoeven lezal u siebie w pokoju a nad nim stala jakas postac i
najwyrazniej chciala go zabic - dwa uderzenia i nastapila cisza.
Z pokojow wyszly osoby mieszkajace w owym budynku. Gerel i Helm. Exquivo
skul swojego napastnika, i poszedl do Verhoevena zamknac w kajdany drugiego,
podniosl noz, i wreczyl go Verhoevenowi, mowiac by popilnowal wieznia.
Na korytarzu trwala dyskusja co robic i ogolnie nad tym co sie wydarzylo.
Helm stwierdzil ze pojdzie po straz. Mowil ze da sobie rade (mimo ze to byla
portowa dzielnica....w samym jej centrum w nocy srednia zycia wynosila kilka
minut). Helm wyszedl.
Verhoeven stal nad wiezniem, ktyory siedzial pod sciana. Nawet sie nie
zorientowal co sie stalo, jak lezal na podlodze a wiezien zmierzal w strone
okna, wyskoczyl i zniknal w ciemnosciach, Soloco ktory spoznil sie o ulamek
sekundy, wrocil kilka sekund pozniej. Nie bylo sensu gonic uciekiniera w
zaulkach. Jakis czas potem wrocil Helm ze straznikami, zabrali wieznia, i
poprosili o stawienie sie jutro na przesluchanie. Wszyscy poszli spac.
Rano Helm zaofiarowal sie ze pojdzie dowiedziec sie czegos w porcie.
Exqivo razem z Elanor poszli na targ... O malo nie skonczylo sie to
tragicznie dla niego, poniewaz jakis nieznajomy probowal wbic mu sztylet w
nerki - obrona byla szybka i skuteczna... Straz, ktora pojawila sie po calym
zajsciu zabrala cialo i Exqivo.
Elanor wbiegla do Peknietego Miecza i opowiedzialo co sie stalo.
Soloco, Verhoeven i Helm wsiedli na konie i pojechali do stranicy portowej.
Verhoeven pozyczyl konia od Gerela.
W straznicy zostali zaprowadzeni do komendanta, u ktorego siedzial
Exqivo. Dowiedzieli sie ze ludzie ktorzy ich napadli zostali wynajeci,
prawdopodobnie przez 'Padalca', sami zreszta powiedzieli ze go spotkali
jakis czas temu. Wyszli z budynku i...okazalo sie ze sa trzy konie, a
czterech jezdzcow. Helm wsiadl na swojego konia i zaczal jechac w strone
Peknietego Miecza. Exquivo wskoczyl na konia Soloco i dolaczyl do Helma.
Soloco powiedzial ze on nie bedzie szedl, wyprzedzil Verhoevena, i zabral mu
konia, nie zdazyl jednak dogonic pozostalej dwojki, bo Verhoeven, biegl z
tylu i zalamanym glosem krzyczal "Moj kon, zatrzymaj sie." Oczywiscie
zainteresowal tym sie patrol, zatrzymal Soloco, gdy zdyszany Verhoeven
dobiegl zaczeli wypytywac o co chodzi.
Twoj kon? - spytal straznik Verhoevena.
Tak, to znaczy nie...yyy.... tak - Verhoeven
Wiec jak? - zolnierz wyraznie zaczynal sie irytowac.
nie, ... moj nie... pozyczony..tak - miotal sie Verhoeven...
Zabieramy ich... - gwardzisci zlapali ich, i zaczeli prowadzic w strone
budynkow strazy.
Dpiero teraz Helmi Exquivo zawrocili, podjechali, pogadali ze
stranikami...w koncu cala czworka wracala konno, z tym ze Soloco i Exquivo
jechali razem. Potem kolacja, kolejny wieczor na sali, i spac....
Jedynie Helm wyszedl na miasto i wrocil poznym wieczorem.
DZIEN CZWARTY
Rano okazalo sie ze zniknela Elanor. Asse oraz Helm zaofiarowali swoja pomoc.
Soloco i Verhoeven poszli poparzec na portowe zauki, w okolice gdzie mlodzi
napastnicy dali sie zwerbowac. Nic ciekawego nei znalezli. Wrocli wiec z
niczym.
Ver poszedl pogadac ze znajomymi z portu, niestety,, nikt nic nie wiedzial.
Atmosfera byla pogrzebowa.
DZIEN PIATY
Rano wszyscy wstali w nastrojach pogrzebowych. Asse zgodzila sie popytac
wsord znajomych, Helm tak samo. Verhoeven stwierdzil ze pojdzie do straznicy
spytac czy nie ma nowych wiesci. Po drodze minal go powoz wktorym siedziala
Elanor oraz straznicy, zatrzymali sie i jak podbiegl i wsiadl to pojechali
pod Pekniety Miecz.
Elanor opowiedziala o porwaniu, potem siedziala w zamknieciu az
do momentu gdy zostala uwolniona przez straznikow. Straznicy mowili ze
znaleziono prawie cala bande Padalca martwa.... wszyscy zostali zabici przez
kogos, kto pozniej doniosl strazy gdzie szukac cial i uwiezionej Elanor.
Mijal dzien, pozniej pojawil sie Sork w knajpie. Okazalo sie ze jest to
znajomy Helma, kapitan statku, osoba ktora walczy z piratami. Powiedzial ze
moze ich statkiem podrzucic na poludnie, gdzie podobno udal sie Padalec.
Umowili sie na nastepny dzien...mieli wyplynac rano.
DZIEN SZOSTY
Ranek byl paskudny, przynajmniej Soloco narzekal na to ze sie nie wyspal.
Verhoeven tez raczej nie byl szczesliwy pobudka, tylko Helm i Exquivo nie
narzekali. Helm postanowil poplynac z nimi - mial sprawe na poludniu,
Exquivo, Soloco i Verhoeven mieli wysiasc w Hellborn a Sork mial kontynuowac
rejs dalej.
Szli wzdluz wybrzeza, do miejsca gdzie wedlug slow Sorka mial stac
przycumowany Gniew. Wsrod mnostwa malych lodek, Gniew prezentowal sie
wspaniale. Soloco uwierzyl ze kapitan tego statku jest w stanie polowac na
piratow, lodz wygladala na szybka. Weszli po trapie, przywitali sie z
kapitanem, ktory pokazal im ich kajuty. Po jakims czasie odbili od brzegu.
Gdy nadeszla pora obiadu, tylko Soloco byl wstanie jesc, Exquivo jakos
znosil rejs, Verhoeven spedzal czas na pokladzie, po zawietrznej...
W mesie, po krotkim posilku mieli okazje porozmawiac z Sorkiem. On zwrocil
uwage na bron jaka mieli przy sobie.
Umiesz tym rzucac? - spytal Exquivo wskazujac na jego noze do rzucania.
Glowa skinal w strone drewnianej kolumienki, na ktorej widnialy slady
pozostawione przez ostrza. Exquivo w odpowiedzi rzucil nozem.
Nawet niezle - skomentowal Sork. - A co? Umiesz lepiej? - zaciekawil
sie lowca nagrod. W tym momencie bylo slychac tylko uderzenie ostrza w
drewno, obok noza Exquivo bylo wbite inne ostrze, dokladnie po srodku
"tarczy". Exquivo podszedl i obejrzal sobie ow noz. Prawie bez ozdob, jesli
nei liczyc duzej litery S na rekojesci. Wygladalo na wiekowe. Zwrocil sie do
Helma - To jest to ostrze o ktorym mowiles? - Tak. Jeszcze w Denleb, Helm
obiecal Exquivowi ze mu kiedys pokaze noz do rzucania robiony na zamowienie.
I pokazal. Rozmowa zostala przerwana przez fale, ktore zaczely rzucac lajba.
Pogoda sie psula. Na szczescie doplyneli do portu zanim stalo sie paskudnie.
Ledwo trzech podroznikow wysiadlo, gdy lodz odbila od pomostow i skierowala
sie na pelne morze. Wiatr wial coraz mocniej, zaczal padac deszcz. Jakiegos
czlowieka kierujacego sie w strone domow spytali o nocleg i jakies miejsce
gdzie mozna zjesc. Dowiedzieli sie ze kilkadziesiat metrow od przystani jest
Tawerna a za nia Domy Zeglarza - tania noclegownia dla zalog statkow
majacych pecha zawinac na dluzej do Hellborn. Poszli zalatwic sobie nocleg,
a potem zeszli do Tawerny, napic sie i posluchac czy w miasteczku ostatnio
nie pokazal sie ktos nowy.
Tawerna (byla to tawerna o takiej nazwie) byla malym budynkiem, w ktorym
znajdowala sie jedna sala, wieczorem zlazili sie tam zeglarze, ktorym los i
wlasciciele statkow kazali siedziec w tym zapomnianym przez ludzi miejscu.
Exquivo, Soloco i Verhoeven kupili sobie po piwie i siedli przy barze,
powoli schodzili sie ludzie. W pewnym momencie pojawilo sie trzech
przybyszow ktorzy nie wygladali na zeglarzy. Barman powiedzial ze to
pracownicy u jednego z wlascicieli ziemskich w okolicy. Podeszli do baru,
zamowili po piwie i siedli przy stoliku ktory wlasnie sie zwolnil. Z rozmowy
ktora zaczlei przy barze wynikalo ze nazywaja sie Gerard, John i Franz.
Kilkadziesiat minut pozniej zaczela sie bojka (jak co wieczor w tym lokalu),
Franz, najmlodszy z ludzi Gerarda zostal pchniety przez kogos gdy niosl
dzban z piwem...rozstrzaskal go na glowie nieszczesnika, ktory mial pecha
pchnac go. I sie zaczelo. Exquivo oberwal najmniej, verhoevena wyniesiono z
knajpy. Gerard malo nie oberwal stolkiem, ale uderzenie Exquivo go
uratowalo, powiedzial tylko - Dzieki, i wyszedl z knajpy, pomagajac Johnowi,
ktoremu sie oberwalo. Jedyna osoba ktora wyszla z tego bez zadnego obrazenia
byl Franz, ktory zaczal zabawe. Barman powiedzial ze czesto przylaza, Franz
i Gerard, ktory jest zarzadca u Wergona, wlasciciela ziemi i kilku statkow.
Exquivo postawnowil ze trzeba bedzie sprawdzic wlascicieli ziemskich,
ostatecznie Padalec ma tu kogos znajomego, kto ma pieniadze i stanowisko, i
kto zajmuje sie piractwem. Trojka bohaterow udala sie na spoczynek do Domu
Zeglarza.
DZIEN SIODMY
Noc minela bez niespodzianek, wstali i wyszli cos zjesc. W porcie bylo kilka
miejsc gdzie mozna bylo zjesc wedzone ryby, albo kawalki jakiegos miesa z
rusztu. Zdecydowali sie na rybe. Podczas sniadania postanowili ze
Verhoeven pojdzie obejrzec majatki w okolicach Hellborn (pod pozorem
szukania pracy) a Exquivo i Soloco obejrza miasteczko i okolice.
Verhoeven poszedl droga na poludnie, przez miasteczko, pozniej skrecil na
wschod, w strone majatku Wergona. Droga zajela mu kilkanascie minut. Doszedl
do bramy, za ktora stalo kilku straznikow, byli to straznicy z Denleb,
ktorzy patrolowali wszystkie drogi na terenie neutralny. Okazalo sie ze w
majatku pracy nie ma, po za tym na terenie posiadlosci jest posterunek
strazy, gdzie straznicy czesto zatrzymuja sie podczas patroli. Verhoeven
stwierdzil ze nie wyglada to zbyt interesujaco, postanowil pojsc na poludnie
od miasteczka, w tamtych stronach mialy byc jeszcze dwa majatki.
Na teren pierwszego nie wszedl, to byla mala forteca, z wlasna straza, ktora
nie wpuszczala obcych za brame, w drugim rozmawial z jakas kobieta, ktora
zajmowala sie ogrodem i najwyrazniej byla wlascicielka. Nie wygladala na
osobe ktora zajmuje sie oplacaniem piratow. Zmeczony postanowil wrocic do
Helborn i podzielic sie wiadmosciami z kolegami. Okazalo sie ze w czasie jak
Ver zwiedzal okolice, Exquivo i Soloco obejrzeli miasteczko i skaly ktore
ciagnely sie na polnoc od Hellborn. Rozmowe przeniesli do Tawerny, gdzie
wedlug nich powinni najszybciej dowiedziec sie o ewentualnych przybyszach w
miasteczku. Podczas gdy rozmawiali wszedl mlodziak, ktorego widzieli dzien
wczesniej, byl to Franz, podszedl do barmana, pogadal chwile, wypil pare piw
i gdy zaczela sie zabawa wyszedl. Soloco szalal.
Exquivo chcial zamienic slowko z Franzem, wiec udal sie na zewnatrz, Franza juz
nie zobaczyl, a raczej ujrzal jak pijany lezal na koniu, ktory powoli
kierowal sie w strone miasteczka.
za to ujrzal Padalca wychodzacego z Domu Zeglarza polnocna
sciezka. Cofnal sie do Tawerny i zawolal kompanow. Zblizal sie zmierzch.
Powoli zapadaly ciemnosci.
Musimy go znalesc, on gdzies musi mieszkac. - powiedzial Exquivo.
Rozdzielili sie. Exquivo pobiegl prosto, Soloco skierowal sie w las na
polnoc, a Ver na poludnie, gdzie sciezka skrecala w strone miasteczka.
Przed polnoca spotkali sie w pokoju, wyniki poscigu byly marne. Nie zlapali
nikogo i nie natrafili na zaden sensowny slad, postanowili rano obserwowac
Dom Zeglarza i okolice portu.
DZIEN OSMY
Exquivo obudzil sie pierwszy, wydawalo mu sie ze cos oczywistego przeoczyl. Nagle zrozumial...Padalec prawdopodobnie zamieszkal w tym samym budynku co oni, w takim malym miasteczku nie bylo zbyt wielu miejsc gdzie obcy mogli sie zatrzymac. Wstal i nie budzac towarzyszy poszedl do wlasciciela, ktory powiedzial mu ze owszem, taka osoba zatrzymala sie tutaj kilka dni temu pod 19 (oni mieszkali w 17.... pokoje nieparzyste byly po lewej, a parzyste po prawej stronie korytarza, wiec Padalec mieszkal caly czas w pokoju obok). Exquivo pobiegl obudzic reszte druzyny. Zjedli szybko posilek. Verhoeven pozostal przy Domu Zeglarza. Mial obserwowac ludzi ktorzy wchodzili i wychodzili. Exquivo poszedl w dol, do portu. Soloco postanowil sprawdzic chalupy do ktorych mozna bylo dojsc idac caly czas prosto polnocna sciezka. Gdy Exquivo krecil sie pomiedzy magazynami i straganami w porcie, Verhoeven zauwazyl Padalca. Nie wiedzial co robic, wpadl w panike, probowal zawolac Exquivo, Padalec zauwazyl go i zazal uciekac polnocna sciezka, w strone lasu. Zniknal Exquivowi i Verhoevenowi z oczu. Exquivo postanowil zrobic w lesie pulapke na Padalca, sadzil ze on bedzie musial wrocic do miasteczka, postanowil zalozyc sidla i samemu ukry sie krzakach, nie pierwszy raz robil cos takiego, i wiedzial ze teraz gdy wie ze zwierzyna sie pojawi, jest wstanie siedziec godzinami i czekac na ofiare. Verhoevenowi kazal odnalesc Soloco i przekazac informacje o pulapce i miejscu ukrycia Exquivo. Ver biegiem udal sie na poszukiwania, natrafil na Soloco przy chalupach. Powiedzial ze widzieli Padalca i ze na polnocy, w lesie, Exquivo czeka na Soloco.
"Cos miales przekazac ?" - Soloco
"Tak." - Verhoeven
"Co ???" - Soloco
"Eee... Nie pamietam ..." - Verhoeven
Soloco zaczal biec w strone lasu, nieuprzedzony przez Verhoevena wpadl w sidla zastawione na Padalca. Zelazne szczeki zacisnely sie na jego nodze, upadl na ziemie i stracil przytomnosc z bolu. Exquivo wybiegl z krzakow, podbiegl do przyjaciela i uwolnil go z pulapki, okazalo sie ze noga nie zostala zmiazdzona, ale skora byla rozcieta, kosc mogla byc peknieta. W tym czasie Ver udal sie do Domu Zeglarza, gdzie mial czekac na znak od Soloco i Exquivo. Po drodze zastanawial sie co sobie kupic do jedzenia, bo pora obiadowa wlasnie mijala. W wejsciu natknal sie na Padalca, ktory wlasnie sie wymeldowywal. Biegiem zawrocil w strone lasu. Dobiegl do pzyjaciol, Soloco wlasnie probowal stanac na zdrowej nodze, widac bylo ze samemu nie dotrze do miasteczka. Ver powiedzial ze widzial Padalca, nie zdarzyl wszystkiego opowiedziec gdyz na drodze pojawil sie Padalec, ktory zawrocil na ich widok. Exquivo i Verhoeven rzucili sie w pogon. Dobiegli do portu i zanurzyli sie w tlum ludzi. W pewnym momencie Ver skierowal sie do Exquivo ktory stal zdezorientowany - on tu gdzies jest, wbiegl miedzy stragany.....ale musi byc w porcie. Obydwaj zaczeli skradac sie pomiedzy magazynami i straganami. Verhoeven zauwazyl ze na skalkach ktos biegnie, zawolal Exquivo, razem zaczeli biec w tamta strone. Verhoeven zostal z tylu, Exquivo biegl za Padalcem wzdluz stromego skalistego wybrzeza. Padalec zmierzal w strone zatoczki na polnoc od portu. Skrecil w pewnym momencie i zaczal schodzic po skale w dol, Exquivo udal sie za nim. W dole, w zatoczce czekala lodz, a dalej na morzu statek. Na pierwszej polce skalnej, na ktorej mogl sie zatrzymc, Exquivo wyjal noz, ktorego ostrze zostalo posmarowane srodkiem paralizujacym i rzucil w strone Padalca, ktory znajdowal sie kilka metrow nizej. Zranil go w reke. Bandyta zaslabl w momencie jak zlazil po pionowej skale, spadl kilka metrow nizej na skale. Lodz zaczela sie oddalac w strone statku. Exquivo ostroznie schodzil nizej, krzyknal do Verhoevena, ktory wlasnie nadbiegl, zeby udal sie do miasteczka i przyplynal jakas lodzia po cialo.DZIEN DZIEWIATY
Rano Exquivo idzie do majatku Wergona dowiedziec sie co z nagroda i czy jest
jakasmozliwosc wyjazdu do Denleb (nie mogl liczyc na podroz morzem, gdyz
Sork odplynal prawie od razu, a nikt inny nie wyplywal na polnoc).
Straznicy powiedzieli mu ze nagrode moga wyplacic za kilka dni, jak zostanie
przywieziona z Denleb,a lbo moze dostac kwit i odebrac ja osobiscie w
Glownej Straznicy w Denleb. Postanowil wziac kwit.
Co do mozliwosci transportu, dowiedzial sie ze straz nie moze mu pomoc,
ale zarzadca, Gerard, bedzie wysylal kilka wozow z towarami do Denleb, i ze
moglby z nim zalatwic. Poszedl do Gerarda, ktory byl akurat zajety, i na
pytanie o transport, powiedzial ze pasazerow nie zabiera. I ze nie bedzie
ryzykowal towarami dla kogos kogo nie zna. Coz, moze gdyby Exquivo
opowiedzial mu o tym ze chodz transport dla dwoch rannych to daloby sie cos
zalatwic. Ale Exquivo nie myslal o tym. Poszedl szukac jakiergos konia, albo
wozu, gdy mus ie to nie udalo, postanowil udac sie piechota, wzdluz wybrzeza
(nie pomyslal ze glowna droga bedzie jechac karawana od Wergona, i ze mialby
szanse zabrac sie z nimi - przeciez Gerarda tam prawdopodobnie by nie bylo).
Wrocil do pokoju, powiedzial ze pojdzie na piechorte i ze za kilka dni
wroci.
DZIEN DZIESIATY
Rano wyruszyl w droge. Tymczasem wlasciciel poszedl do rannych i spytal co
jeszcze tam robia, przeciez mieli sie dzis wyprowadzic, powiedzial ze za 50
orchilakow (oni placili 4 za dobe od osoby) moga jeszcze zostac jeden dzien,
a pozniej sie dogadaja. Soloco byl tak zamroczony goraczka ze sie zgodzil.
DZIEN JEDENASTY
Exquivo w nocy dotarl do Denleb, gdy wszedl do Peknietego Miecza przewrocil
sie ze zmeczenia.
DZIEN DWUNASTY
Rano obudzil u siebie w pokoju w Peknietym mieczu. Rozmawia z Gerelem, zdaje
mu relacje z wyprawy, nie wspomina tylko o tym ze przy Padalcy znalazl
piekny posazek, przedstawiajacy prawdopodobnie jakas boginie. Chcialby rano
wyruszyc po Soloco i Verhoevena, pyta czy Gerel moze mu pozyczyc jakies
konie. Nie ma sprawy - uslyszal. Po posilku poszedl spac.
DZIEN TRZYNASTY
Wyrusza do Hellborn, prowadzac luzne konie, przed wieczorem dociera na
miejsce. Spotyka przyjaciol, jedza posilek i postanawiaja nastepnego dnia
wracac do siebie. Jedyne co im moze przeszkodzic to samopoczucie Verhoevena,
ktory odzyskal przytomnosc, ale nie czuje sie zbyt dobrze.
DZIEN CZTERNASTY
Wreszcie powrot. Po drodze Exquivo chwali sie Soloco znaleziona figurka.
Bez wiekszych trudnosci docieraja do Peknietego Miecza, gdzie czeka ich
wspanialy posilek i wlasne lozka.
DZIEN PIETNASTY
Exquivo wybiera sie po nagrode - 100 Chisos. Dla siebie bierze 60 C, Soloco dostaje 30, a Verhoeven 10 C. Wszystkie pieniadze zostaja wplacone do banku Dragona. kasa zostaje wplacona do banku Dragona Wreszcie nastal pierwszy od wielu dni, spokojny wieczor.
uwagi dotyczace sesji:
calosc trwala okolo 8 godzin, przygoda ta stanowila wstep do dluzszej (i
strasznie zagmatwanej - co jest cecha Setterh) kampanii. Niestety, postacie
podczas kolejnych sesji ulegly zagubieniu. Nowi bohaterowie podazyli
zaczetymi sladami....
sesja zaczela sie o 19, skonczylo o 3:40.
bylo ok